Łowca Ambientów

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Pamiętam, kiedy po seansie aktorskiej wersji Ghost in the shell stwierdziłem, że ten film to chłam, ale w pewien sposób jest dobrą wizualizacją cyberpunka naszych czasów. I to jest opinia dla ludzi, którzy nie widzieli nowego Blade Runnera. Po wyjściu z kina, przypominając sobie właśnie swoje opinie o Ghost in the shell, zerwałem oba boki ze śmiechu. Przekładając na punka (chociaż ich nie trawię), nowy Blade Runner był na wszystkich Jarocinach, nigdy nie mył glanów i ma na klacie wydziarane Sex Pistols, podczas gdy Gits jest konformistycznym pozerem, słuchającym modern syfu, będącym z bogatej rodziny. I pomijając to, że raczej każdy na tym etapie spodziewa się po tym filmie, że będzie dobry, oczekiwania względem tej produkcji, mogą być mylące.

Okazuje się, że nie do końca jest to (w swojej formie) film, na który większość osób czeka. I cholernie mnie cieszy, że tylu osobom się podoba, bo to dobry znak dla producentów i więcej tego typu perełek być może będzie nam dane w przyszłości obejrzeć. Przede wszystkim, jest wolne tempo. Bardzo wolne, akcji tutaj tyle, co kot napłakał. I akurat ten aspekt szanuję i pozytywnie mnie zaskoczył. Blade Runner na spokojnie opowiada to, co chce opowiedzieć. Przed samym seansem wiedziałem, że to będzie film, który mi się spodoba. No bo co właściwie miało tu nie wypalić, Villeneuve, który jest w czołówce reżyserów ostatnich lat, Roger Deakins, który jest w czołówce operatorów... wszech czasów? I następne Oscary wydaje mi się, że będą należeć do niego. Nie oszukujmy się, gość pod tym względem jest jak DiCaprio. Z tym że Deakins jest lepszym operatorem niż Leo aktorem. I może to nie są jego najlepsze zdjęcia kariery, czy w ogóle samo kadrowanie, ale wierzcie mi, co ten gość robi ze światłem w tym filmie, to po prostu przechodzi wszelkie moje pojęcie. Po samych kadrach jesteśmy już w stanie zauważyć fantastyczną paletę barw, jaka została użyta przy poszczególnych scenach, nie jest to jednak aspekt, który króluje, ponieważ światło jest w tym filmie autentycznym mistrzostwem. Wiadomo, światło, kolory, to idzie w parze, zwyczajnie ze względu na to, jak działają kolory. Tutaj jednak mamy faktyczny podział na światło naturalne i sztuczne i widać to w palecie barw, jakie obiera dana scena.

Jestem gościem, który przywiązuje uwagę do kolorów i to w dużym stopniu. Jeśli moja znajoma tłumaczy mi jakieś tam swoje perypetie z jakimiś osobami i oczekuje ode mnie, żebym się w tym wszystkim nie pogubił, sugeruję jej, żeby każdemu z nich nadała kolor. Nie zapamiętam imion, ale już w pewnym momencie wiem, kim jest Czerwony i co zrobił Niebieski. Kolory po prostu łatwo mi się kojarzą. I jeśli miałbym zrobić storyboard w mojej głowie tego filmu, to byłyby to segmenty podzielone na kolory. Pomijając przemyślaną paletę, bardzo często też sama kompozycja jest fenomenalna. Wyobraźcie sobie poziome, ukośne "linie", które przechodzą przez dany kadr. Nie znalazłem nigdzie screena z tego kadru, o który mi chodzi, więc postaram się go wyjaśnić słownie. Cały ten segment ma u mnie kolorystyczną nazwę "górskie źródło przepływające przez skały" i nie starajcie się go wyobrazić, bo to nie ma sensu. W każdym razie mamy Goslinga gdzieś tak bardziej po prawej stronie kadru, po lewej od jego głowy widnieje okno - bardzo jasne źródło światła, emanujące bielą. Idąc po tej samej ukośnej linii mamy plastry na głowie Goslinga, czyli jedyna rzecz oprócz tego okna, która jest w tej samej barwie. Idąc niżej, spocona i lekko lśniąca twarz Ryana jest kolorystycznie bardzo współgrająca ze ścianą, która jest za nim. Dochodzimy do momentu jego subtelnego zarostu, który jest, wiadomo, ciemniejszy i jakimś przypadkiem współgra on z "wnękami" czy jakimiś pęknięciami ściany, która się za nim znajduje. Chylę czoła, dobra robota.

Jak już jesteśmy przy Goslingu, to muszę przyznać, że ciągle mnie zaskakuje. Nagle okazuje się, że jest aktorem i z każdym kolejnym filmem pokazuje nam, że zasługuje na to, aby w nich być. Jego aktorski rozwój jest tak jakby odwróconym Tomem Hardym. Hardy zaczynał na wariackich papierach, po czym stopniowo skłaniał się ku bardziej stonowanym portretom, gdzie Gosling zaczynał od dechy, a skończył na odwalaniu Farrella z In Bruges w swojej roli w Nice Guys.

Odchodząc już od Goslinga i kolorystyki, Blade Runner ma naprawdę konkretną fabułę. Wydaje mi się, że trochę w takim egzystencjalno-depresyjnym tonie twórczości Dicka, ale nie znam jej na tyle dobre, żeby bawić się w porównania. Najbardziej szanuję chyba foreshadowing, który jest wręcz wzorowy. Dobry foreshadow (czyli takie mrugnięcie w stronę widza, sugerujące późniejsze wydarzenia), powinien zasugerować, że to, co właśnie się wydarzyło, być może jest kluczowe, bez konkretnego zdradzania, o co tak naprawdę chodzi. I to tutaj działa. Zawsze byłem słaby w foreshadowach i jeśli jakiś był i go wyłapałem, to znaczy, że musiał być bardzo bezpośredni. Tutaj jest idealny balans, ponieważ wiedziałem, że to było coś ważnego, film chce mi coś przekazać i pomimo wielu teorii w mojej głowie okazało się inaczej, więc i tak miałem ten szok fabularny. Ogólnie mówiąc, cała ta neonoir (bo chyba najbardziej mi pasuje gatunkowo) historia, wspomagana solidnym ambientem, jest naprawdę solidnie zrobionym dziełem. Widać, że Villeneuve dostał sporo wolności przy tym projekcie, ponieważ nie jest to strukturalnie typowy blockbuster. Jeśli tego typu kino uzyska należyty zarobek i uznanie, będzie to dobry znak dla producentów, że warto brnąć w takie produkcje. Oby.

Zwiastun:

Musiało Ci się dobrze oglądać "Wściekłe psy". ;)
Ja jeszcze nie byłam, ale jeśli zdjęcia są tak dobre jak piszesz, to dla mnie wystarczy nawet jeśli Ryan grałby tak jak w "Only God Forgives"...

Jeśli lubisz kolory Refna, to śmiało bij do kina, będziesz zadowolona ; )

Zgodzę się, że świetnie to wygląda i brzmi, nie będę się specjalnie spierał o scenariusz (nie jest idealny, ale nie jest też zły), natomiast absolutnie nie mogę się zgodzić co do Gosslinga. Powiedzieć że kładzie ten film, byłoby przesadą, ale aktor z niego strasznie marny, to już nawet Harrison Ford wygląda przy nim na geniusza aktorstwa (którym przecież nie jest). Gossling to ten sam przypadek co Bruce Willis - czarujący gość, ale bez aktorskiego talentu. Przy czym czar Willisa przemawia do mnie mocniej ;)

Dodaj komentarz